W samorządach

Augustów: referendum przeciwko staroście

17 listopada w pierwszym w Polsce referendum w sprawie odwołania rady powiatu mieszkańcy zaprotestują przeciwko działaniom… ratującym szpital.

Szpital i referendum to dwa tematy, o których w Augustowie od kilku tygodni mówią wszyscy. Jest już po sezonie, turyści wyjechali, nad jeziorem panuje jesienna cisza, a portowe knajpki zamknięte są na głucho. Ale w miasteczku aż kipi od emocji. Lokalne gazety i telewizje niemal każde wydanie zaczynają od newsów poświęconych szpitalowi. Bunt przeciw lokalnej władzy, w tym przypadku reprezentowanej przez starostę, narasta.

 

Szpital znajduje się w północno-wschodniej części Augustowa, niedaleko malowniczego jeziora Necko. Z centrum miasta jedzie się elegancką, brukowaną ulicą Mostową i przez malowniczy most nad kanałem. Biało-zielony budynek otoczony lasem. Siedem oddziałów, w tym słabo przez NFZ opłacany pediatryczny i chorób wewnętrznych. Ambulatorium wygrało konkurs na nocną i świąteczną pomoc lekarską. Dlatego placówka jest tak ważna dla mieszkańców. Roczny kontrakt szpitala z NFZ to ok. 19 mln zł. O 2–3 miliony za mało, aby pokrywał wszystkie koszty, tym bardziej że co roku są nadwykonania. Zadłużenie sięgnęło już 27 mln zł.

 

 

Skąd długi? Tu nic zaskakującego nie ma. Jak wszystkie w Polsce augustowski szpital przez lata zmagał się z przerostem zatrudnienia, fundusz płac w najgorszym dla szpitala roku (2001) przekroczył 84 proc. przychodów ogółem. Wtedy to kasa chorych (poprzedniczka NFZ) aż o jedną trzecią obcięła kontrakt, roczne przychody ze sprzedaży usług medycznych spadły z blisko 19 mln zł w 2000 roku do niecałych 12 mln w kolejnym. I choć w kolejnych latach kontrakt zaczął systematycznie wzrastać, a dyrektorzy szpitala, mając pełną aprobatę starostwa, restrukturyzowali lecznicę, kumulowania się długów nie udało się zatrzymać. Zatrudnienie spadło z 471 osób w 2000 roku do ok. 270 dziś. Obiekt poddano termomodernizacji, aby ograniczyć koszty stałe. Zlikwidowano kuchnię i wprowadzono catering. Mimo to od 15 lat ani jednego roku szpital nie zakończył choć zerowym bilansem. Tylko w zeszłym roku miał stratę sięgającą 1,1 mln zł.

 

Kilkanaście lat na krawędzi

Skutki takiej sytuacji finansowej są oczywiste. Od ponad dziesięciu lat notorycznie brakuje pieniędzy – na leki, na wypłaty. Silne w szpitalu są za to związki zawodowe, które zaciekle walczą o wynagrodzenia i blokują kolejne próby radykalnej naprawy finansów. Pracownicy strajkowali już w 2001 roku, odeszli wtedy od łóżek pacjentów w proteście przeciwko planom powiatu likwidacji szpitala i stworzenia nowej samorządowej placówki szpitalnej.

 

Gdy trzy lata później w kasie zabrakło pieniędzy na wynagrodzenia, a lecznica stanęła na krawędzi istnienia, związki znów stanęły do walki. Postulat był jeden: dajcie pieniądze! Rozjuszony tłum przyszedł do starostwa i choć starosta Franciszek Wiśniewski próbował rozmawiać, ludzie nie dali mu dojść do głosu. „Zamknąć go w trumnie!”, „Oddaj pieniądze złodzieju”, „Wywieźmy go na taczce!” – krzyczeli. Wiśniewski uspokajał tłumacząc, że szpital nie zostanie zlikwidowany, zapewniał, że rozmowy ze związkami zawodowymi trwają, ale jego słowa ginęły w gromkich okrzykach tłumu.


Pikiety w 2004 roku odbywały się też przed budynkiem szpitala. Załoga była zdesperowana, pensje otrzymywała w ratach. Część personelu poszła do sądu pracy i wywalczyła wyroki nakazujące wypłatę wynagrodzeń, a komornik poblokował konta lecznicy. Sytuację uratowało wtedy zawarcie umów przez szpital z bankiem, na podstawie których bank spłacił zobowiązania SPZOZ na kwotę  prawie 4,8 mln zł i rozłożył spłatę na cztery lata za poręczeniem powiatu. Dodatkowo powiat przejął i spłacił zobowiązania szpitala w ramach pokrycia ujemnego wyniku finansowego za lata 2000–2002 – na ponad 3 mln zł. Pieniądze dostali i dostawcy usług, i pracownicy.

 

I tak mniej więcej kończyły się kolejne protesty załogi. – My poręczaliśmy kredyty, zadłużenie rosło, wszelkie pertraktacje z NFZ o zwiększenie kontraktu kończyły się fiaskiem, a restrukturyzacja szpitala blokowana przez związki zawodowe nie przynosiła takich efektów, jak powinna – mówi dziś starosta Franciszek Wiśniewski. – Aż doszliśmy do ściany. Nie jesteśmy w stanie poręczać kolejnych kredytów, bo nie spełnimy art. 243 ustawy o finansach publicznych. Nie możemy zgodzić się nawet na jedną pożyczkę. Ostatnią deską ratunku dla szpitala była dzierżawa operacyjna przez prywatny podmiot.

 

Wielki bunt przeciw dzierżawie

Dzierżawę doradziła wynajęta przez starostwo firma consultingowa. W marcu 2013 roku zgodę wyrazili radni. Ale uchwała momentalnie rozpętała w mieście burzę. Do boju ruszyli radni PiS, zebrali 2,5 tys. podpisów mieszkańców, którym wmawiali, że to krok do prywatyzacji szpitala i płacenia przez pacjentów za leczenie. Starostwo cierpliwie tłumaczyło, że dzierżawa nie oznacza dla chorych żadnych zmian, że nadal będą leczeni na podstawie kontraktu z NFZ, że dla szpitala to szansa na spłatę zobowiązań i powolne wychodzenie z zapaści.

 

 

Szpital w końcu rozpisał przetarg na dzierżawę. Zgłosiła się spółka Centrum Dializa z Sosnowca, która dzierżawi już dwa szpitale w Polsce: w Pszczynie i Łasku. Zgodziła się podpisać 25-letnią umowę, wpłacić z góry 4 mln zł kaucji, która zostanie zaliczona na poczet wpłat czynszu i zaoferowała 200 tys. zł czynszu co miesiąc.

 

Na mieście i w samym szpitalu już jednak wrzało. „Oddanie w dzierżawę nieruchomości szpitala ogranicza możliwość prowadzenia działalności statutowej zakładu oraz wpłynie negatywnie na warunki udzielania świadczeń zdrowotnych mieszkańcom powiatu augustowskiego” – pisali związkowcy, przypuszczając, że dzierżawca będzie próbował jeszcze bardziej zredukować zatrudnienie.

 

– Przekazanie części szpitala w Augustowie w dzierżawę operatorską jest sprzeczne z prawem – wtórował poseł PiS Jarosław Zieliński. Podczas zwołanej w Augustowie konferencji prasowej mówił, że decyzja powiatu zaszkodzi przede wszystkim pacjentom. Zapowiedział interwencje u ministra zdrowia, prezesa Najwyższej Izby Kontroli i wojewody podlaskiego. Według posła, wydzierżawienie tak dużej części nieruchomości, budynków i sprzętu szpitalnego prywatnemu podmiotowi nie tylko ograniczy działalność zakładu, ale może oznaczać w przyszłości jego całkowitą likwidację. Jego zdaniem, sprawą powinno zająć się nawet CBA.

 

W mieście zawiązał się komitet referendalny. W błyskawicznym tempie zebrał 6,5 tys. pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania rady powiatu. Komisarz wyborczy zarządził głosowanie na 17 listopada.

 

Cały czas mówi o mafii i arogancji

Szarozielony, przeszklony budynek przy ul. Mickiewicza w Augustowie. Pod dachem napis Atva, niżej: Restauracja. Marian Dyczewski, przedsiębiorca, pełnomocnik komitetu referendalnego, prowadzi mnie do pokoju i częstuje kawą. Handluje elektroniką, produkuje podzespoły do kablowych sieci telewizyjnych, anteny, prowadzi restaurację.

 

 

– Trzydzieści lat w biznesie – chwali się. – I dobrze mi idzie, w przeciwieństwie do tamtych nierobów – mówi mając na myśli radnych. – Jakby im kazać założyć własny biznes, po dwóch miesiącach już by ich nie było. Ignoranci i aroganci, na niczym się nie znają, zajmują jakimiś pierdołami i nie potrafią prostych problemów rozwiązać. Wie pan, z czego jestem najbardziej dumny? Że w przeciwieństwie do nich ja mam czyste ręce. Nikogo się nie boję.

 

O staroście i radnych mówi krótko: – Mafia. Starosta 23 lata siedzi na stołku, otoczył się kolesiami, którzy go popierają, bo załatwia im posady. Ich główny cel to branie pieniędzy. Sesje dotyczą jakichś banalnych tematów, np. tego, jak ma się rozwijać straż pożarna. To działania pozorne. A jest tyle ważnych rzeczy do zrobienia.

 

O inicjatywie referendalnej mógłby opowiadać godzinami. – Jedna informacja w środkach masowego przekazu, że organizujemy referendum przeciw władzy, i na pierwsze spotkanie od razu przyszło 50 osób. Lokalne władze mają fatalną reputację. Miasto umiera. Ludzie nawet chcieli, żeby zrobić referendum w sprawie odwołania i burmistrza, i starosty. Ale ja się nie zgodziłem. Bo gdyby się nie udało, to tamci by nas roznieśli. Dlatego zdecydowaliśmy, że odwołujemy tylko gorszą władzę, a gorszą władzą jest powiat – mówi Dyczewski.

 

Dlaczego gorszą? – Bo biorą subwencję drogową, ale nie przeznaczają jej w całości na drogi. Najlepsze drogi są w gminie Bargłów, bo stamtąd pochodzi starosta Wiśniewski. On sobie nawet wyremontował drogę do swoich posiadłości rodzinnych. A teraz szpital chcą sprywatyzować, żeby pozbyć się kłopotu. Nie potrafią nim zarządzać i wpędzili w długi.

 

Skarży się, że władze przeszkadzały w zbiórce podpisów pod wnioskiem o referendum. –  Wpadliśmy na pomysł, aby wystosować pisma do sołtysów, żeby powiedzieli we wsiach, że referendum będzie. To władza od razu ruszyła w teren i zabroniła sołtysom takiej pomocy. Zastraszyli ich. Podobno nawet wysłannicy powiatu pojechali do biskupa, żeby księża powiedzieli w kościołach, żeby ludzie nie brali udziału w głosowaniu. A jak strażacy podpisali się pod wnioskiem o referendum, to przewodniczący rady napisał do prokuratury, że złamali prawo, bo zajmowali się tym w godzinach pracy. Starosta i jego ludzie nie mają godności. A brak godności to najgorsza rzecz – peroruje Dyczewski.

 

A może przedsiębiorcy marzy się kariera w samorządzie? Na sugestię reaguje śmiechem: – Nie pan pierwszy o to pytasz. Nie, nie chcę być ani radnym, ani starostą, ani dyrektorem szpitala. Wszyscy chcą wiedzieć, po co więc robię referendum. A ja im na to, że jestem augustowiakiem, prezesem Towarzystwa Miłośników Ziemi Augustowskiej, społecznikiem. Zależy mi na tym mieście. A miasto umiera.

 

Dlaczego jest przeciwny wydzierżawieniu szpitala? – Bo cała sprawa otoczona była tajemnicą. Sprawdziliśmy pana z Sosnowca, który ma dwa szpitale i teraz chce wziąć nasz. Okazuje się, że wcale nie poprawił sytuacji lecznic, tylko ją pogorszył. Lekarze z tamtych szpitali sami odradzają ludziom leczenie, bo nie mają podstawowych leków, brakuje obsady na oddziałach. W Łasku nawet powiesił się człowiek, bo szpital nie chciał go leczyć.

 

 

Dyczewski z dumą pokazuje obwieszczenie o referendum, które komitet wywiesza w całym powiecie. – My naklejamy, a w nocy ktoś zrywa. Ale policja już się tym zajmuje – mówi. Bryluje w lokalnych mediach, gazety drukują z nim wywiady, telewizje proszą o komentarz. Wszędzie rzuca takimi pojęciami jak arogancja władzy, nieudolność, rozrost administracji. – Taka mafijka się tam stworzyła i musimy ją rozwalić – kwituje.

 

Zarzuty są irracjonalne

Starosta Franciszek Wiśniewski tylko kiwa głową: – Znam wszystkie epitety, którymi pan Dyczewski obrzuca mnie i radnych. Najgorsze jest to, że nie ma pojęcia o samorządzie, o naszych kompetencjach, a dyskusję sprowadza do wyzwisk i pomówień – mówi.

 

 

Kolejno zbija zarzuty. Nie jest starostą 23 lata, bo wybrany został w 1998 roku i sprawował tę funkcję do maja 2000 roku, a ponownie wybrany został w 2002 roku i jest starostą do dziś. Że nie zarządza szpitalem, bo lecznica funkcjonuje w formie samodzielnego publicznego zakładu opieki zdrowotnej. To nieprawda, że w 2003 roku wydał na piśmie decyzję o likwidacji szpitala i przeniesieniu chorych do innych placówek. Wylicza przykłady działań restrukturyzacyjnych, podjętych w latach, kiedy był starostą. Informacje o dzierżawie nie były przed nikim ukrywane, każdy mógł zapoznać się z nimi na stronie internetowej szpitala. Zbija też zarzuty, że władza nie chce słuchać mieszkańców. – Na każdej sesji w punkcie „Wolne wnioski” mogą zabierać głos, a zdarzało się, że ten punkt był rozpatrywany jako jeden z pierwszych – mówi Wiśniewski.

 

Przewodniczący rady Roman Krzyżopolski: – Proszę zwrócić uwagę, pod jakim hasłem organizowane jest referendum. Nie mówią, że chcemy wydzierżawić szpital, tylko że go likwidujemy. Jeśli nie chcesz likwidacji, to idź na referendum. Manipulują społeczeństwem.

Starosta Wiśniewski: – Teraz nawet twierdzą, że szpital sprzedaliśmy. Pytam, kto wziął za to choćby złotówkę? Ten szpital przeholowaliśmy przez 10 lat, mimo że cały czas stał nad przepaścią i nie miał pieniędzy. A on nadal działa i przyjmuje pacjentów. To cud.

 

Starosta pokazuje uchwałę RIO z 17 września w sprawie zmiany Wieloletniej Prognozy Finansowej Powiatu Augustowskiego na lata 2013–2016. Zdaniem Izby WPF zmieniono z naruszeniem prawa, bo powiat nie spełni wymogów słynnego art. 243. Konkluzja jest prosta: samorząd nie może już poręczyć ani jednej pożyczki czy kredytu dla szpitala na poprawę płynności finansowej.

 

Sąd unieważnia uchwałę

W Augustowie nastroje są wręcz wojenne. Uchwałę w sprawie dzierżawy szpitala związki zawodowe zaskarżyły do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Białymstoku. Ten najpierw wstrzymał jej wykonanie, aż wreszcie na rozprawie 23 października, niecały miesiąc przed referendum, unieważnił. Uznał, że uchwała narusza prawo. To o tyle zaskakujące, że wcześniej bez problemu przeszła ona przez nadzór prawny wojewody.

 

Jak tłumaczyła dziennikarzom rzeczniczka WSA, uchwała narusza statut powiatu, bo po wydzierżawieniu szpitala starostwo nie miałoby narzędzi do kontroli świadczonych usług medycznych przez prywatną spółkę. Poza tym, według sądu, jest zbyt ogólnikowa i istnieje groźba dowolności w jej wykonaniu – nie podano w niej np. danych dotyczących powierzchni dzierżawionego mienia. Dane te pojawiały się w innych dokumentach i różniły się między sobą. Sąd ocenił też, że uchwała nosi cechy „pozorności”, bo w praktyce doprowadziłaby do likwidacji obecnego szpitala, który wydzierżawiłby niemal całe swoje mienie. Placówka pozostawiłaby sobie 86 mkw. powierzchni, na której nie da się świadczyć usług medycznych.

 

Podczas gdy komitet referendalny triumfuje, w starostwie zapanowała konsternacja. Szpital został bez pieniędzy, na koncie leży co prawda 4 mln złotych od niedoszłego dzierżawcy, ale tych pieniędzy ruszyć nie można. Jeśli przestraszeni wyrokiem WSA wierzyciele pójdą z tytułami wykonawczymi do komornika, ten zablokuje konto szpitala. Wtedy pracownicy nie dostaną pensji, kontrahenci przestaną dostarczać leki, a pacjentów trzeba będzie ewakuować do innych szpitali. Lecznica w Augustowie pozostanie bytem na papierze.

 

– Nie wiem jeszcze, co robić. Będziemy w trybie pilnym zastanawiać się, czy można jakoś szpitalowi pomóc, może się uda przed referendum przyjąć ponowną uchwałę w sprawie dzierżawy – zastanawiał się na gorąco, w dniu ogłoszenia wyroku przez WSA, starosta Wiśniewski.

 

Desperackie próby ratunku

Od początku listopada w augustowskim starostwie trwały narady z prawnikami, radnymi, skarbnikiem i dyrektorką szpitala. A każdy dzień przybliża samorządowców do referendum. Aby odwołać radę, do urn musiałoby 17 listopada pójść w całym powiecie około 13,5 tys. osób. Wtedy wkroczyłby komisarz i administrował powiatem prawdopodobnie do wyborów w listopadzie 2014 r., nie podejmując żadnych strategicznych decyzji. Gdyby więc wcześniej do wydzierżawienia szpitala nie doszło, lecznica przestałaby istnieć wskutek zajęć komorniczych.

 

Komitet referendalny w ostatnich dniach przed referendum zaplanował dużą kampanię w lokalnych mediach i na ulicach, zachęcającą do pójścia do głosowania. Ma w niej cały czas podkreślać arogancję i nieudolność powiatowej władzy. Samorządowcy z kolei wolą zająć się merytoryczną pracą nad ratowaniem szpitala. Zarząd powiatu w specjalnym piśmie ostrzegł jedynie inicjatorów referendum, że w przypadku dalszego rozpowszechniania stwierdzeń zniesławiających starostę, zarząd lub Radę Powiatu w Augustowie, podważających autorytet i powodujących utratę zaufania niezbędnego do sprawowania funkcji, zarząd powiatu będzie zmuszony zgodnie z art. 212 par. 2 kodeksu karnego wystąpić na drogę sądową.

 

Zorganizowanie referendum będzie kosztowało powiat augustowski około 100 tys. zł.

TAGI: budżet, deficyt, opieka zdrowotna, referendum, reportaż, starosta,

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane